Recenzja filmu

Atena (1954)
Richard Thorpe
Edmund Purdom
Steve Reeves

I've never felt better

Gdyby nie muzyka, "Atena" otrzymałaby ode mnie notę nie wyższą niż 4. Poza sekwencjami muzycznymi film nie ma nic do zaoferowania, więc tym, którzy nie lubią musicali, polecam darowanie sobie
Lata 1930–1955 uważa się za złoty okres musicalu. W tym czasie w Hollywood produkowano najwspanialsze widowiska muzyczne z udziałem najróżniejszych gwiazd: śpiewaków, tancerzy, akrobatów, a nawet pływaków. Nie da się nie zauważyć, że z biegiem lat fabuły w musicalach były coraz bardziej idiotyczne, a numery muzyczne coraz bardziej widowiskowe, a u schyłku świetności tego gatunku głupota niektórych filmów była wręcz ogromna. Do tej kategorii należy właśnie "Atena".

Atena Mulvain (Jane Powell) jest jedną z siedmiu sióstr. Wszystkie żyją pod opieką babci i dziadka, propagatorów zdrowego stylu życia. Mulvainowie wierzą też w numerologię i astrologię. Pewnego dnia poznaje młodego polityka, Adama (Edmund Purdom). Początkowy niechętny jej młodzieniec wkrótce się w niej zakochuje. Młodzi mają niedługo się pobrać, lecz najpierw czeka ich jeszcze próba do przetrwania: jak konserwatywne środowisko, w którym obraca się Adam, przyjmie Atenę?

Sam koncept na film był niezły: siedem sióstr o mitycznych imionach (oprócz Ateny mamy też m. in. Minerwę i Afrodytę) żyjących w zgodzie z naturą mierzy się ze współczesnym światem. I na tym  ciekawych rzeczy koniec, bowiem reszta tej historii jest niesamowicie durnowata: 70-letni dziadek głównej bohaterki prowadzi "wytwórnię" zwycięzców konkursu Mister Universe, babka dziewcząt plecie bzdury o astrologii i przeznaczeniu,  a początkowo niechętny tej bandzie dziwaków Adam wkrótce staje się ich zagorzałym obrońcą. Do tego dołóżmy jeszcze ignorancję i niekonsekwencję filmowców z Hollywood, którzy nie mogli się zdecydować, z jakiej mitologii zaczerpnąć imiona bohaterek. Wyszło topornie, bo przecież rzymska Minerwa to odpowiednik greckiej... Ateny.

Romans Ateny i Adama jest niesamowicie nudny, bezbarwny i beznamiętny. Już chyba więcej emocji wywołują wygibasy dziadka (Louis Calhern) na drążku. No i nie zapominajmy o uczuciu, jakim pałają do siebie młodsza siostra Ateny, Minerwa (Debbie Reynolds) i cherlawy piosenkarz z nocnego klubu, Johnny Nyle (Vic Damone).

Aktorsko też nie jest najlepiej. Debbie Reynolds i Jane Powell są w swoich rolach bardzo naturalne i nie ma się do nich zbytnio o co przyczepić, natomiast panowie zawodzą na całej linii. Edmund Purdom jest w swojej roli niesamowicie manieryczny i sztuczny. Również Vic Damone nie sprawdza się jako Nyle. Zamiast entuzjastycznego młodzieńca odgrywa napuszonego piosenkarza, choć i tak jest w swojej roli lepszy niż Purdom. I nie rozumiem, co w tym filmie robi taki świetny aktor jak Louis Calhern!

Jedynym elementem (może oprócz kostiumów), który ratuje ten film przed totalną porażką jest muzyka. Piosenki  Ralpha Blane'a i Hugh Martina są przyjemne i miłe dla ucha. I tak możemy posłuchać aż trzech utworów w wykonaniu Vica Damone: "The Girl Next Door", czyli wariację na temat słynnego hitu "The Boy Next Door" z filmu "Spotkamy się w St. Louis", nastrojową "Venezię" i balladę "Love Can Change The Stars". Dodatkowo wraz z Debbie Reynolds śpiewa dwukrotnie uroczą piosenkę "Imagine". Panna Reynolds wraz z filmową siostrą wykonuje chyba najlepszy utwór, "I've Never Felt Better", a sama Powell śpiewa "Vocalize", "Harmonize", "Chacun le seit" i "Love Can Change the Stars".

Gdyby nie muzyka, "Atena" otrzymałaby ode mnie notę nie wyższą niż 4. Poza sekwencjami muzycznymi film nie ma nic do zaoferowania, więc tym, którzy nie lubią musicali, polecam darowanie sobie oglądania tego jakże ekscytującego dzieła.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones