Im więcej czasu mija od premiery pierwszego Bonda tym bardziej wydaje mi się on zajebisty. Ma jakiś niezwykły urok starego kina w którym o coś zawsze chodziło. Coś chciano odkrywać przed widzami. I ma fenomenalny klimat. Być może siłą jedynki jest to, że autorzy nakręcili a to komiks, a to film szpiegowski, a to przygodę będącą dalekim kuzynem Indiany Jonesa. Taki misz-masz, który w następnych częściach rozdzielano.
Bo Pozdrowienia z Rosji to już czyste kino szpiegowskie, bo Goldfinger to komiks na całego bez hamulców. Z kolei Operacja Piorun nie ma takiego klimatu i tak nie wciąga a atutem też komiksowego niczym Goldfinger Żyje się tylko dwa razy jest to że dzieje się w Japonii i to go broni od przeciętniactwa.
Lecz to Dr. No ma w sobie z każdego coś po trochu, jest w nim nawet obecne niezmiernie urokliwe retro s-f niczym komiksy z Luciem Orientem. Kolejny Bond mógłby prędzej pójść w sprawy rodem z pulpowego s-f i badanie komety co spadła na ziemię i gaz z niego wszystkim miesza w głowach niż walkę z Rosjanami.
To sprawia, że Dr. No jest jedyny w swoim rodzaju, do tego mocno wciąga od początku do końca. To chyba najlepszy Bond z Connerym i w ogóle top ogólnie.